wtorek, 2 września 2014

Kilka sekund


Ręce.
Piotrek, tak bardzo bolą mnie ręce.
Obserwuję uważnie każdy Twój ruch. Napinam mięśnie, gotów, by znaleźć się przy Tobie w kilka sekund, jeśli będziesz tego potrzebować. Spojrzeniem odprowadzam Cię z kuchni do sypialni, z sypialni do łazienki, z łazienki na taras. Kocham Twoje kroki. Twoje ciche kroki będące jedyną melodią, której chciałbym słuchać do końca życia. Boję się, że w pewnej chwili one ucichną. Bo odejdziesz tak daleko, że już nie będę mógł ich słyszeć.
Jesteś taka piękna. W swojej kruchości i delikatności taka silna, niezmordowana niczym żołnierz pełniący wartę. Twoja twarz tak spokojna, mimo wszystkich tych złych rzeczy, które non stop Cię spotykają, nie ma na niej ani odrobiny strachu. Jest tylko ten delikatny uśmiech, jak gdybyś nie miała siły wyżej unieść kącików tych malinowych, najpiękniejszych na świecie ust. To nic, że nie masz siły, ja jestem tu, by Cię wesprzeć, by pomóc. By znaleźć się przy Tobie w kilka sekund.
Siedzisz na beżowej kanapie otoczona zapisanymi kartkami. Czując na sobie moje spojrzenie, unosisz głowę i uśmiechasz się delikatnie, odkładając przy tym ołówek. Przesuwasz się delikatnie, starając się zamaskować grymas bólu, który mimowolnie ukazuje się na Twojej pięknej twarzy. W kilka sekund jestem przy Tobie, obejmując Cię. Chcę, byś przestała odczuwać ten cholerny ból. Chcę, byś oddała mi choć jego część. Całuję Twoje malinowe usta, które z każdym dniem wydają mi się coraz bardziej smakować jagodami. Może to zasługa tej herbaty, którą ostatnio zaczęłaś pić? Delikatnie ujmuję Twoją dłoń, bojąc się, że każdy mocniejszy uścisk sprawi Ci ból.
- Piotrek, nie lubię, kiedy traktujesz mnie jak szkło – żalisz się, wtulając w moją klatkę piersiową. Starasz się mocno mnie objąć, uścisnąć, bym poczuł, że jest w Tobie jeszcze wiele siły, że nie jesteś słaba.
Nic nie mówię, bo nie chcę Cię rozzłościć. Wiem, jak wiele wysiłku wkładasz w nieokazywanie całego bólu, który odczuwasz. Nie chcesz sprawiać go mnie. Już o tym rozmawialiśmy. Mam żyć, jakby nic się nie działo. Ale nie potrafię. Dlatego każdy trening opuszczam jako pierwszy, nie mogę się skupić na grze i nie jestem w stanie na dłużej zostawić Cię samej. Bo za bardzo się boję. Muszę być na tyle blisko, by móc w porę się przy Tobie znaleźć. Muszę być blisko o dłoń.
- Zobacz, zobacz, że nie jestem słaba – prosisz, kładąc dłoń na moim ramieniu. Podnosisz się i całujesz mnie, starając się przy Tym pokazać całą Twoją brutalność i całe pożądanie. Przybliżasz się do mnie, coraz mocniej napierając, a ja daję się ponieść chwili. Pozwalam sobie na zapomnienie, na chwilę nieuwagi. Coraz ciężej oddychasz, błądzisz dłońmi po moim torsie i ramionach, stoisz na palcach, starając się jak najmocniej przycisnąć mnie do ściany. Odpowiadam na Twoje pocałunki równie zachłannie, spragniony Ciebie jak jeszcze nigdy wcześniej. Chyba już zapomniałem, jaka potrafisz być.
Trwamy w tym szaleńczym pocałunku dobrych kilka minut, oboje tak bardzo pragnący wzajemnej miłości. Siebie. Nie zauważyłem, kiedy po Twoim policzku spłynęła pierwsza kropla. Kiedy jednak to spostrzegam, Twoja okrągła buzia jest już zaróżowiona, a oczy czerwone od wylanych łez. Odsuwam się od Ciebie na odległość ręki, by móc na Ciebie spojrzeć. Boję się, że zrobiłem Ci krzywdę, że zapomniałem, jak bardzo muszę na Ciebie uważać. Kilka kolejnych łez naprędce płynie po Twoim policzku, a ja nie mam odwagi, by je zetrzeć. Znów napierasz na mnie, szukając moich ust, a kiedy delikatnie przytulam Cię do siebie, bijesz mnie w pierś i całujesz moją szyję.
- Laura, nie – mówię spokojnie – nie możemy.
Jesteś wściekła. Jesteś na mnie tak bardzo zła, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Jesteś zdenerwowana, bo chciałaś mi pokazać, że jesteś silna, że nic się nie zmieniło, że wciąż jesteś sobą, a ja znów Ci to uniemożliwiam. Znów słucham głosu rozsądku i w końcu łapię Cię za nadgarstki, byś przestała uderzać w moją klatkę piersiową. Zalewasz się łzami, a Twoja twarz wykrzywia się w dziwnym grymasie.
- Ręce – łkasz cicho. – Piotrek, tak bardzo bolą mnie ręce.
Puszczam je więc, przerażony, choć wiem, że to nie od mojego dotyku cię bolą. Ja miałem być lekarstwem. Miałem Ci pomóc. Uratować. Odebrać Twój ból. Wybacz mi, że nie potrafię.

Nogi.
Piotrek, tak bardzo bolą mnie nogi.
Stoisz przy oknie i wodzisz palcem po szybie. Wiem, że wsłuchujesz się w bębnienie deszczowych kropli, od zawsze tak bardzo kochasz, kiedy pada. Podchodzę bliżej, przykładam dłoń do Twojej i razem wędrujemy wśród deszczowych łez. Odwracasz głowę i jesteś tak poważna, jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Piotr, chciałabym pójść na spacer – mówisz cicho, a ja nienawidzę się za to, że będę zmuszony Ci odmówić. – Proszę. Tak bardzo chcę wyjść na spacer.
- Nie możesz – odpowiadam, ale nie patrzę Ci w oczy. Za bardzo się boję.
Powoli obracasz się cała przodem do mnie i wtulasz w moją klatkę piersiową. Czuję, jak pierwsza z Twoich łez spada na moją koszulkę i dobiega mnie cichy płacz. Ujmuję Twoją piękną twarz w dłonie i kciukami szybko ocieram mokre ślady na Twoich porcelanowych policzkach. Starasz się uśmiechnąć, ale rezygnujesz z tego pomysłu, wciąż wpatrując się głęboko w moje oczy. Nie mogę Ci ulec. Oboje wiemy, że nie mogę.
- Piotrek, ale my tak bardzo chcemy iść na spacer. – Twój cieniutki głos brzmi, jakby zaraz miało Ci go zabraknąć. Boję się, że pewnego dnia tak właśnie się stanie, że nie będziesz miała na tyle siły, aby krzyknąć na mnie lub roześmiać się głośno. Boję się, że przestanę Cię słyszeć. – Obie.
Zamykam oczy i liczę powoli do dziesięciu. Wytaczasz przeciwko mnie najmocniejsze działa, manipulujesz mną, choć wiesz, że ja tylko się o Ciebie martwię. Bo jesteś dla mnie zbyt ważna, bym mógł kiedykolwiek Cię stracić. Jesteś zbyt idealna. Za bardzo Cię kocham, żeby nauczyć się żyć bez Ciebie. Dlatego wiem, że musimy robić wszystko, co w naszej mocy, by nigdy mi Ciebie nie zabrakło.
- Piotruś, przecież dam sobie radę. Przecież nic mi nie będzie – mówisz głosem małej dziewczynki, kładąc przy tym Twoje delikatne dłonie na mojej klatce piersiowej. Patrzysz spod tych długich czarnych rzęs, posyłasz te orzechowe spojrzenia, choć wiesz, że nie jestem w stanie się im sprzeciwić. Grasz niesprawiedliwie.
- Chociaż spróbuj mnie zrozumieć – proszę, a Ty wzdychasz ciężko. – Staram się Cię ochronić. Staram się obronić Was.
- Nie ochronisz mnie przed nieuniknionym – prychasz cicho. – Już to uzgodniliśmy. A teraz pozwól mi iść na spacer.
Brakuje mi argumentów. Wiem, że nawet najbardziej racjonalnie z nich nie będą w stanie Cię przekonać. Kręcę głową z rezygnacją i nie podoba mi się to, że tak łatwo Ci na wszystko pozwalam. Twój uśmiech zdaje się jednak to wszystko wynagradzać. Całujesz mnie naprędce w policzek i znacznie wolniej udajesz się do korytarza, gdzie pod ścianą stoją Twoje ulubione kalosze w czarne kropki. Wciąż uśmiechnięta wciągasz na siebie swój przeciwdeszczowy płaszcz i ze zniecierpliwieniem tupiesz nogą. Nie przestajesz, aż znajduję się przy Tobie i złapawszy Cię za rękę, otwieram drzwi.
Jesteś tak niesamowicie piękna, idąc powoli otoczona chłodnymi deszczowymi kroplami. Twoje, pierwszy raz od dawna, zaróżowione policzki zdają się okazywać, jak wiele radości daje Ci ten jeden zwyczajny spacer. Pozwala Ci się poczuć jak kiedyś. Nic nie mów, przecież to widzę.
Z czasem jednak idziesz coraz wolniej, a Twoje kroki są mniej pewne. Lekko się chwiejesz i widzę, jak dłonie zaciskasz w pięści. Kiedy jednak pytam, czy na pewno wszystko w porządku, tylko się uśmiechasz, prawie niezauważalnie kiwając przy tym głową. Znowu zapominasz, że przecież w ciągu ostatnich kilku lat poznałem Cię na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy kłamiesz. Szybciej wtedy mrugasz.
Łapię Cię za dłoń zwiniętą w pięść i zatrzymuję się, zmuszając Cię do zrobienia tego samego. Podchodzę bliżej i staram się spojrzeć Ci w oczy, choć ciągle odwracasz wzrok. Ból wypisany masz jednak na całej pięknej twarzy, a ja znów zaczynam nienawidzić mojej słabości. Powinienem był Ci nie pozwolić, powinnaś była zostać w domu. Powinnyście były. Bo kiedy znów próbujesz się uśmiechnąć i jak gdyby nigdy nic ruszyć dalej, Twoja twarz wykrzywia się w mimowolnym grymasie, a z oczu płyną długo powstrzymywane łzy. Zaciskasz zęby i trzęsiesz się, coraz trudniej jest Ci złapać oddech, a ja jedyne, co mogę zrobić, to trzymać Cię za rękę i przeklinać ten cholerny ból. Jeszcze trzy miesiące. Wytrzymaj jeszcze trzy miesiące.
- Nogi – szepczesz przez łzy. – Piotrek, tak bardzo bolą mnie nogi.
I wiem, że poszliśmy o krok za daleko.

Wszystko.
Piotrek, boli mnie wszystko.
Budzę się w nocy zaalarmowany Twoim krzykiem. Wijesz się na łóżku, zupełnie nie zważając na to, że przecież jeszcze kilka godzin wcześniej każdy najmniejszy ruch sprawiał Ci ból. Czuję przyspieszone bicie serca i cholerną niemoc. Nie widzę sensu w zadawaniu pytań o to, co się dzieje, czemu, gdzie czy mogę jakoś pomóc. Wiem, że nie mogę, że musi samo przejść.
Gładzę Cię dłonią po włosach, chcę dotknąć każdego bolącego Cię miejsca i zabrać ból. Wiem, że nie mogę. Delikatnie Cię obejmuję, a Ty zwijasz się najbardziej, jak jesteś w stanie. Nie masz siły nawet na otwarcie oczu, już nawet nie krzyczysz. Płaczesz tylko cichutko, rękami obejmując brzuch i znów drżysz na całym ciele. Nie pytam, czy ból minął, wiem, że on nie odchodzi, czasem tylko jest znośniejszy. Całuję Cię w czoło i sam powstrzymuję się od krzyku.
Tak bardzo chciałbym Cię od tego wszystkiego uwolnić, być tym Aniołem, którym zawsze mnie nazywałaś. Wiem, wiem, jak blisko jest już kres Twojego bólu, wiem, jak niewiele czasu zostało do tego dnia. Nie czuję ulgi, boję się. Boję się o Ciebie, o siebie, o Nią. O nas wszystkich się boję.
Bo przecież nie jest dobrze nie czuć niczego. Dlatego boję się, że kiedy przestaniesz odczuwać ten wyniszczający ból, będziesz zbyt zmęczona, by wykrzesać w sobie jakiekolwiek emocje. Że nie będziesz w stanie uścisnąć mojej dłoni, ani uśmiechnąć się na Jej widok. A przecież wiem, że tak bardzo byś chciała. I wiem, że tak bardzo zasługujesz. Nigdy chyba nie pogodzę się z niesprawiedliwością tego świata. Ty też, prawda? Ty też się nie pogodzisz?
- Skarbie mój, Ty śpij. Ty śpij, a ja, Skarbie mój, do snu Ci będę grał. Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach, kiedyś tam, kiedyś tam… Ale dziś jesteś mały jak muszelka, którą los zesłał nam – nucę lekko fałszywie i uśmiecham się do wspomnień.
Zawsze przed ważnymi meczami nuciłaś mi tę kołysankę, twierdząc, że przynosi szczęście. Że odgania koszmary, wszelkie złe duchy i zmartwienia. Że potrafi wyleczyć połamane serce i ukoić zszarganą duszę. A ja zawsze Ci wierzyłem. Dlatego teraz śpiewam Ci ją z nadzieją, że miałaś rację i rzeczywiście tych kilka fałszywych dźwięków wszystko naprawi.
- Obiecaj – prosisz cicho – że będziesz tak śpiewał co noc.
Kiwam głową, składając tym samym przysięgę i na potwierdzenie powtarzam ostatnie zdanie kołysanki. Zamykam oczy, które zaczynają mi się szklić, robię to jednak za późno i pierwsza z wielu łez spada na Twoje gorące czoło. Chwila… Przecież wcześniej nie było aż tak gorące. A teraz cała jesteś zarumieniona, a Twoja piękna twarz coraz częściej wykrzywia się w bolesnym grymasie.
- Wszystko – szepczesz, nie otwierając oczu – Piotrek, boli mnie wszystko.

Nic.
Piotrek, mnie już zupełnie nic nie boli.
Maluteńka piąstka zaciska się na moim palcu wskazującym. Wpatruję się w niewielkich rozmiarów zawiniątko i nie wiem, jak powinienem się zachować. Zewsząd obserwują mnie różni ludzie, którzy co chwila wchodzą i opuszczają pomieszczenie. Leżysz tak spokojnie i uśmiechasz się przez sen. Niezdrowa bladość zniknęła z Twojej twarzy, a ja nie mogę się doczekać momentu, kiedy wreszcie otworzysz oczy.
Poruszasz się. Ledwie zauważalnie przekręcasz głowę, prostujesz palce. Wyplątuję się z Okruszkowego uścisku i jestem przy Tobie w kilka sekund. Jak zawsze. Jak kiedyś. Ty uparcie się jednak nie budzisz, a ja nie wiem, jak długo mam jeszcze czekać. Zdaje mi się, że od naszej ostatniej rozmowy upłynęły całe lata, w rzeczywistości było to kilka dni, może godzin, w zasadzie – sam nie wiem.
- Piotrek? – mamroczesz cicho, a ja mam ochotę krzyknąć ze szczęścia.
- Jestem – zapewniam Cię natychmiast, ujmując Twoją dłoń.
Otwierasz oczy i wodzisz nimi przez dłuższą chwilę. Sprawiasz wrażenie osoby, która po długiej chorobie odzyskuje wzrok, która wreszcie może dostrzec wszystko, co ją otacza. Szeptem prosisz, bym Cię pocałował. Nachylam się i delikatnie muskam ustami Twoje czoło, policzki, nos. Uśmiechasz się.
- Gdzie jest Hania? – pytasz, a ja wskazuję palcem miejsce, w którym znajduje się nasza córka. Kiwasz lekko głową i uśmiechasz się najpiękniej na świecie. – Piotrek, dla mnie jest za późno.
Kręcę głową, zaciskając powieki najmocniej, jak potrafię. To nie jest prawda. To nie może być prawda. Nigdy bym się na to nie zgodził. Poza tym przecież nie zasłużyliśmy na taką niesprawiedliwość, prawda? Po tym wszystkim, co przeszliśmy, teraz wreszcie miało być dobrze, miało być łatwiej. Na pewno nie wiesz, co mówisz. Na pewno jest wyjście. Coś musi się dać zrobić.
- Nic – mówisz z uśmiechem i niezachwianą pewnością – Piotrek, mnie już zupełnie nic nie boli.
Nawet nie zauważam, kiedy po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Unosisz rękę, wplątujesz palce w moje włosy i ocierasz mokre ślady. Całuję Twoją dłoń i nie wierzę. To przecież niemożliwe.
- Kocham was – mówisz spokojnie, coraz ciszej.

Czy to możliwe, że zostało nam tylko kilka chwil? Kilka sekund?

***
ja bardzo przepraszam za zakończenie, ale tak to jest, jak się do opowiadania wraca po kilkutygodniowej przerwie
z Piotrkiem, nie wiedzieć czemu, pracuje mi się dziwnie ciężko
pozdrawiam lekcje od 12:10

wtorek, 24 czerwca 2014

Cholerne oczy pana M.

Jasna cholera, ileż można czekać? Ileż można czekać na telefon, na spotkanie, na ważne zdarzenie? Ileż można czekać na dzień urodzin, na święta, na wakacje, na koniec pracy? Ileż można czekać na dostawcę pizzy? Ileż, do jasnej cholery, można czekać na ciebie?

Mam na imię Ida i bardzo często wpadam w poślizg. To pewnie przez to, że tak często się zapominam. To znaczy raz się zapomniałam, zgubiłam w tych niebieskich, cholernych oczach i właśnie od tamtej pory bardzo często zdarza mi się poślizgnąć. Ale jeszcze nie było takiego zakrętu, na którym bym się nie wyrobiła. Dlatego pędzę dalej tym samym tempem, nie zważając na to, że on, cholera, on miał na imię Michał i miał też te swoje niebieskie oczy, w których tak starannie się zatraciłam. Życie biegnie do przodu, a ja muszę dotrzymać mu kroku.

Gdybym teraz odpuściła, nie byłabym sobą. Nie nazywałabym się Idą Perlińską, nie miałabym swoich brązowych włosów ani upartego wyrazu twarzy. I nawet mój nos nie byłby tak zdecydowanie zadarty. Nie miałabym swoich oczu barwy mlecznej Milki, która jest przecież najlepsza na świecie i nie miałabym na ramieniu znamienia, które wygląda jak ślad po ugryzieniu. Ani nie byłoby przebarwienia na prawym obojczyku. Dlatego właśnie nie odpuszczam. Bo nazywam się Ida Perlińska i wszystkie wyżej wymienione epitety opisują mnie. Nie żadną Hanię, Ewę czy Michalinę. Mnie. Idę Perlińską. Tę samą, która chyba za długo patrzyła w pewne niebieskie oczy.

Bo mnie już wcale nie chodzi o to, że Michał tak częstwo bywał w moim wcale nie dużym mieszkaniu. Że właził w butach na moją czyściuteńką kanapę i bezczelnie się na mnie gapił. Tak po prostu siedział i się gapił. I wiecie, wlepiał te swoje niebieskie tęczówki wszędzie tam, gdzie zupełnie ich nie potrzebowałam, a potem patrzył spod przymrużonych powiek. I wcale nie mam mu za złe tego, że zawsze stawiał na swoim i nie umiałam mu odmawiać. Ani też o to, że nie przedstawił mnie swoim rodzicom. Nie.

Ja tylko nie rozumiem i zrozumieć, za cholerę!, nie mogę, dlaczego mimo całego tego uczucia, którym niby mnie darzył, dlaczego mimo tego cholernego przywiązania, mimo tych miesięcy spędzanych razem pozwolił, żeby wszystko skończyło się przez jedno słowo za dużo? Może i to była moja wina, przecież nie zaprzeczam, niczego się nie wypieram, ale on miał nie pozwolić. Miał mnie trzymać, trzymać w ramionach i, do jasnej cholery, nie wypuszczać.

- Idu, przepraszam, że się spóźniłem. - Ma niski głos. Niższy, niż można by było się po nim spodziewać. Jest taki niepozorny. - Korki były.

- Przyzwyczaiłam się do czekania na ciebie.

Wzruszam ramionami i chyba troszkę jestem zaczerwieniona, bo czuję, jak policzki zaczynają mnie piec. Powstrzymuję się od rzucenia, nawet jednego krótkiego, spojrzenia na te niebieskie tęczówki, które są mi tak dobrze znane, a teraz nagle jakoś dziwnie odległe.

Jednak nawet Idzie Perlińskiej zdarza się ulec i złamać. Patrzę w nie i natrafiam na jego natarczywe spojrzenie, to spojrzenie ciepłych błękitnych oczu, które mogłoby stopić każdy lód. Spojrzenie oczu, które niejedną mają w sobie tajemnicę, a z których barwą nawet kolor oceanu nie może się równać. To są te oczy, które mogą powiedzieć ci wszystko. I mówią też mi. Mówią mi wszystko, a nawet więcej. Dlatego, wiem, że kiedy Michał pyta: "Idu, jak się ma Karol?", śmiało mogę odpowiedzieć, że wszystkich Karolów świata mam po prostu w dupie.

- Bo ja się kocham w twoich oczach, Michał.

Warto było czekać.


niech to będzie Michał jaki tylko chcecie
no wiecie, możecie tu na przykład wstawić Michała Winiarskiego
on też pasuje
i wiem, że moja S. właśnie o tym panu pomyśli
i to opowiadanie jest dla Ciebie
bo jutro ich wszystkich zniszczysz
tak, to mi się podoba, o dziwo