Mam na imię Ida i bardzo często wpadam w poślizg. To pewnie przez to, że tak często się zapominam. To znaczy raz się zapomniałam, zgubiłam w tych niebieskich, cholernych oczach i właśnie od tamtej pory bardzo często zdarza mi się poślizgnąć. Ale jeszcze nie było takiego zakrętu, na którym bym się nie wyrobiła. Dlatego pędzę dalej tym samym tempem, nie zważając na to, że on, cholera, on miał na imię Michał i miał też te swoje niebieskie oczy, w których tak starannie się zatraciłam. Życie biegnie do przodu, a ja muszę dotrzymać mu kroku.
Gdybym teraz odpuściła, nie byłabym sobą. Nie nazywałabym się Idą Perlińską, nie miałabym swoich brązowych włosów ani upartego wyrazu twarzy. I nawet mój nos nie byłby tak zdecydowanie zadarty. Nie miałabym swoich oczu barwy mlecznej Milki, która jest przecież najlepsza na świecie i nie miałabym na ramieniu znamienia, które wygląda jak ślad po ugryzieniu. Ani nie byłoby przebarwienia na prawym obojczyku. Dlatego właśnie nie odpuszczam. Bo nazywam się Ida Perlińska i wszystkie wyżej wymienione epitety opisują mnie. Nie żadną Hanię, Ewę czy Michalinę. Mnie. Idę Perlińską. Tę samą, która chyba za długo patrzyła w pewne niebieskie oczy.
Bo mnie już wcale nie chodzi o to, że Michał tak częstwo bywał w moim wcale nie dużym mieszkaniu. Że właził w butach na moją czyściuteńką kanapę i bezczelnie się na mnie gapił. Tak po prostu siedział i się gapił. I wiecie, wlepiał te swoje niebieskie tęczówki wszędzie tam, gdzie zupełnie ich nie potrzebowałam, a potem patrzył spod przymrużonych powiek. I wcale nie mam mu za złe tego, że zawsze stawiał na swoim i nie umiałam mu odmawiać. Ani też o to, że nie przedstawił mnie swoim rodzicom. Nie.
Ja tylko nie rozumiem i zrozumieć, za cholerę!, nie mogę, dlaczego mimo całego tego uczucia, którym niby mnie darzył, dlaczego mimo tego cholernego przywiązania, mimo tych miesięcy spędzanych razem pozwolił, żeby wszystko skończyło się przez jedno słowo za dużo? Może i to była moja wina, przecież nie zaprzeczam, niczego się nie wypieram, ale on miał nie pozwolić. Miał mnie trzymać, trzymać w ramionach i, do jasnej cholery, nie wypuszczać.
- Idu, przepraszam, że się spóźniłem. - Ma niski głos. Niższy, niż można by było się po nim spodziewać. Jest taki niepozorny. - Korki były.
- Przyzwyczaiłam się do czekania na ciebie.
Wzruszam ramionami i chyba troszkę jestem zaczerwieniona, bo czuję, jak policzki zaczynają mnie piec. Powstrzymuję się od rzucenia, nawet jednego krótkiego, spojrzenia na te niebieskie tęczówki, które są mi tak dobrze znane, a teraz nagle jakoś dziwnie odległe.
Jednak nawet Idzie Perlińskiej zdarza się ulec i złamać. Patrzę w nie i natrafiam na jego natarczywe spojrzenie, to spojrzenie ciepłych błękitnych oczu, które mogłoby stopić każdy lód. Spojrzenie oczu, które niejedną mają w sobie tajemnicę, a z których barwą nawet kolor oceanu nie może się równać. To są te oczy, które mogą powiedzieć ci wszystko. I mówią też mi. Mówią mi wszystko, a nawet więcej. Dlatego, wiem, że kiedy Michał pyta: "Idu, jak się ma Karol?", śmiało mogę odpowiedzieć, że wszystkich Karolów świata mam po prostu w dupie.
- Bo ja się kocham w twoich oczach, Michał.
Warto było czekać.
niech to będzie Michał jaki tylko chcecie
no wiecie, możecie tu na przykład wstawić Michała Winiarskiego
on też pasuje
i wiem, że moja S. właśnie o tym panu pomyśli
i to opowiadanie jest dla Ciebie
bo jutro ich wszystkich zniszczysz