środa, 15 kwietnia 2015

If you loved me, why'd you leave me?


Niech to szlag. Czy on zawsze musiał mieć takiego cholernego pecha? No dobra, nie zawsze, ale i tak zdecydowanie zbyt często. Z wściekłością kopnął w przebitą oponę i wyjął z kieszeni telefon, chcąc zadzwonić po pomoc drogową. Nacisnął kilka razy przycisk odblokowujący, ale nic się nie stało. Działaj, działaj, działaj. Nie trzeba chyba mówić, że komórka nie zadziałała. Cóż, może nauczysz się wreszcie ładować telefon i zaczniesz wozić w bagażniku zapasowe koło?
            Miał ochotę uderzyć głową w drzwi samochodu, który zawiódł go akurat w momencie, kiedy najbardziej go potrzebował. Prawo Murphy’ego. Bartkowi zawsze wiatr w oczy. Nie był pewien, jak daleko znajduje się najbliższa stacja benzynowa i wcale nie miał ochoty tego sprawdzać. Przeklął głośno, obiecując sobie, że zacznie zwracać uwagę na znaki drogowe. Szlag by to wszystko trafił. Ale najpierw – niech trafi jego, on najbardziej zasłużył. Z nienawiści do bezczynności i, chwilowo, do samego siebie zatrzasnął drzwi swojego auta, do tej pory pieszczotliwie zwanego „maszyną” i zablokował zamki automatycznym pilotem. Pomodlił się, chyba pierwszy raz od czasu swojej pierwszej komunii, żeby samochód nie uległ żadnej szkodzie i ruszył przed siebie. Nie pamiętał, aby mijał niedawno jakąś stację benzynową, dlatego udał się w przeciwnym kierunku. Pieprzone autostrady, cholerne opony, zakichane telefony.
            Wcisnął dłonie zwinięte w pięści do kieszeni czarnej bluzy i szedł najszybciej, jak umiał, ze świadomością, że każda chwila czyni go coraz bardziej niegodnym zaufania. Obiecał. Znowu rzucił jednak swoje słowa na wiatr, znów zawiódł. Był na siebie wściekły, jak mało kiedy. Taki duży, a taki głupi. Taki dorosły, a taki niedojrzały. Że też niektórym kibicom wydaje się, że Bartek przestał być przerośniętym dzieckiem, które widzi nieco więcej niż czubek własnego nosa i końce swoich butów. Na drugie imię powinien mieć „Egoista”, albo „Dupek” – jedno z dwóch, do wyboru, do koloru.
            Spojrzał na zegarek na swoim lewym nadgarstku i rzucił kilka kolejnych kurw, widząc, że do umówionej pory spotkania pozostało mu pół godziny, podczas gdy do przejechania miał jeszcze jakieś 50 kilometrów i Bóg wie ile do przejścia. Miał ochotę wyrzucić klucze pobrzękujące w jego kieszeni i pokonać biegiem dystans dzielący go od miejsca jego przeznaczenia. Od wszystkich rzeczy, które miał do powiedzenia, od spraw, które musiał załatwić i od zaufania, które po raz kolejny miał zawieść.
            Boże, jeśli istniejesz i mnie słyszysz, to błagam, ratuj mnie.
            Omal nie popluł się ze zdumienia, kiedy tuż przed nim na poboczu zatrzymał się samochód i wysiadła z niego młoda kobieta. Blondynka. Ładna. Bez szału. Miał ochotę dać sobie w twarz za takie myślenie, zwłaszcza w takiej chwili. Wyjął ręce z kieszeni, prostując się nieco. Chciał zrobić wrażenie, chciał się spodobać. Głupi, pieprzony egoista. Głupi, głupi Bartek.
            - Podrzucić cię gdzieś? – spytała dziewczyna, uśmiechając się przyjaźnie. – Nie wyglądasz, jakbyś wyszedł na poobiedni spacer.
            - Nie wyszedłem – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – I jeśli byłabyś tak miła, bardzo chętnie skorzystam z propozycji. Interesuje mnie najbliższa stacja benzynowa.
            Blondynka pokiwała głową i gestem zaprosiła go do środka. Wsiadł do auta, uważając, by nie uderzyć głową o stosunkowo niski dach. Kiedy podkurczył kolana, zatęsknił za jego maszyną, pozostawianą na poboczu na pastwę losu. Przyjrzał się uważniej dziewczynie, która pewnie trzymała kierownicę niewielkiej toyoty i zagryzała wargę, odpalając silnik.
            - Dzięki za pomoc – odezwał się, posyłając dziewczynie uśmiech, który przez pewną osobę nazywany był „Bartkowym uśmiechem numer 6”.
            - Nie ma o czym mówić. Ala – przedstawiła się blondynka, zmieniając pas na szybszy.
            - Bartek.
            - Wiem, kim jesteś. – Ala wzruszyła ramionami. W końcu ludziom codziennie zdarza się podwozić siatkarzy reprezentacji Polski, no nie?
            Bartek rozważał poproszenie dziewczyny o możliwość skorzystania z telefonu, nie był jednak pewien, czy nie byłoby to z jego strony pewnym nadużyciem. Łapał się na tym, że studiował twarz nowej znajomej milimetr po milimetrze i zatrzymywał wzrok tam, gdzie nie powinien. Z każdą chwilą Ala wydawała się ładniejsza, a Bartek zsuwał na dalszy plan cel swojej podróży i swoją, możliwe, że tym razem ostatnią, szansę. Ale czy to była jego wina, że biała bluzka blondynki miała rozpięte cztery górne guziki, zamiast trzech? Że jej usta były jakieś takie pełniejsze niż innych dziewczyn? Może i miała oczy osadzone trochę za blisko siebie, ale generalnie była ładna. Bartosz zdecydowanie przejawiał wszelkie objawy kompletnego egoizmu i z reguły było mu z tym dobrze, wygodnie. Chyba, że musiał ratować rozpadający się związek.
            - Przestań się na mnie gapić – napomniała go Ala, śmiejąc się przy tym. – Trochę mnie to rozprasza.
            - Zastanawiałem się tylko, czy… - Odpowiedź a: nie poszłabyś ze mną na kolację, a później do twojego mieszkania. Odpowiedź b: nie poszłabyś ze mną od razu do swojego mieszkania. Odpowiedź c: nie poszłabyś ze mną. W tango. – Mógłbym skorzystać z twojego telefonu?
            - Jasne, jest w torebce na tylnym siedzeniu. Dosięgniesz? – Tango chyba musi poczekać.
            Bartek „Dupek”/”Egoista” Kurek wybrał jedyny numer, który znał na pamięć, modląc się, by w odpowiedzi nie usłyszał tylko poczty głosowej. Cholera, wyjątkowo dużo się modlił, jak na niewierzącego.
            - Tak? – Jest! Cholera jasna, jest! – Słucham?
            - Miłka?! Tutaj Bartek. – Odpowiedziała mu głucha cisza. – Miłka, przepraszam. Cholernie cię przepraszam. Złapałem gumę, a mój telefon się rozładował, no i… będę najszybciej, jak się da. Poczekasz?
            Znowu nie odpowiedziała. Wyobraził sobie jej zaciśnięte wargi i duże, brązowe oczy. Widział ją siedzącą w fotelu i przyciskającą telefon do ucha. Był pewien, że toczyła walkę z samą sobą o to, czy w ogóle się do niego odezwać, że żałowała, iż kiedykolwiek mu zaufała.
            - Jesteś dupkiem, Bartuś – wycedziła i rozłączyła się.
            Miał ochotę się zaśmiać. Te trzy słowa oznaczały tyle, że poczeka. Że będzie siedziała w brązowym, skórzanym fotelu i analizowała wszystkie spędzone wspólnie lata, ale poczeka. Wiedział, że jeszcze nie wszystko stracone, że może chociaż tym razem jej nie zawiedzie. Może tym razem się uda. Dorośnij, Bartosz, przede wszystkim dorośnij.
            - Miłka? To twoja dziewczyna? – spytała Ala, nie mogąc pohamować ciekawości. – Swoją drogą od jakiego imienia jest to zdrobnienie?
            - Od Bogumiły – odpowiedział i parsknął śmiechem. – Jej rodzice mieli ciekawe pomysły – wytłumaczył, przypominając sobie starszego brata brunetki – Józefa i młodszego – Bożydara. Dziwaczna rodzina.
            Kiedy zauważył znak informujący, że do najbliższej stacji benzynowej pozostało im do przejechania 500 metrów, Bartek o mało nie krzyknął. Zdąży. No, dobra, nie zdąży, ale spóźni się o wiele mniej, niż przypuszczał. Ala, która wciąż nie otrzymała odpowiedzi na pytanie, kim jest Miłka, uśmiechnęła się do swojego pasażera i zaproponowała, że poczeka z nim na pomoc drogową.
            - Nie trzeba, naprawdę – odparł uradowany Kurek. – Ale, hej, jakbyś czegoś potrzebowała, to zapiszę ci mój numer. No… I szczerze mówiąc, mam nadzieję, że będziesz czegoś potrzebowała.
           
***

            Który to już raz naiwnie wierzyła, że się zmienił? Jak długo miała jeszcze czekać, ile ostatnich szans trzeba było mu dać, by wreszcie zrozumiał? Była zła i rozgoryczona. To wszystko miało wyglądać inaczej, niekoniecznie tak pięknie jak w bajkach, ale inaczej. Tylko że do tego potrzebowała też jego. Jego szczerości, lojalności i odrobiny chęci.
            Była głupia, przez tak długi czas pozwalając mu się okłamywać. Wiedziała, co działo się, kiedy Bartek przez cały rok grał we Włoszech czy w Rosji. Tymczasem wszystkim, czego ona chciała była normalność. Związek oparty na wzajemnym zaufaniu. Chciała usłyszeć prawdę, nawet tę najgorszą. Chciała wiedzieć, czym zawiniła, że traktował ją jak śmiecia. Jak niepotrzebny przedmiot, stojący na środku holu, o który non-stop się potykał. To nazywał miłością? O tym mówił, kiedy prosił o kolejną szansę i obiecywał poprawę?
            Już nie pamiętała, dlaczego ani jak to wszystko się zaczęło. Byli młodzi. Bardzo młodzi, może nawet za bardzo. Szukali czegoś więcej niż to, co dawał im ten świat, no i znaleźli siebie. Ona, siedemnastoletnia wówczas Miłka, bez konkretnego pomysłu na życie i on – dwudziestoletnia gwiazda siatkówki, Bartek Kurek, przyszły lider reprezentacji, najlepiej zapowiadający się zawodnik, bla, bla, bla. Znaleźli w sobie oparcie. On pomógł jej zajrzeć w głąb siebie i znaleźć jakiś punkt odniesienia, zobaczyć przyszłość w innych barwach niż czarny i biały. Ona była dla niego ostoją. Uspokajała go po przegranych meczach, pozwalała się wypłakać w swoich ramionach, całowała go w czoło i nie przerywała, kiedy krzyczał, że to wszystko jest takie niesprawiedliwe. Byli młodzi, zakochani, zależni od siebie nawzajem.
            A teraz? Jacy byli teraz? Zagubieni. Nienawidzili się, ale byli od siebie zbyt uzależnieni, by zakończyć tę chorą relację. Wyniszczali się nawzajem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Bo przecież to Bartek był egoistą, to Bartek ją zdradził, to Bartek ją znieważał. To była jego wina, prawda? Mówiąc bardzo potocznie – gówno prawda. Jasne, nie był niewiniątkiem. Ale Miłka zostawiła go samego na pastwę wielkiego świata i wielkiej siatkówki. Tłumaczyła sobie, że przecież pchał się tam na własne życzenie, że nikt nigdy nie kazał mu opuszczać Bełchatowa. Mógł tutaj spokojnie poczekać, aż Miłka skończy studia i będą mogli razem wyjechać. Tymczasem on musiał mieć wszystko natychmiast, od razu, kiedy tylko poczuł, że nadarza się jakaś dobra okazja, wykorzystywał ją. Bez względu na wszystko.
            Miłka tęskniła. Od trzech lat jej życie polegało na nauce i wpatrywaniu się w pusty ekran telefonu z nadzieją, że pojawi się na nim Bartkowe zdjęcie i będzie mogła z nim porozmawiać. Ale on dzwonił tak rzadko, a kiedy już dzwonił, mówił tak niewiele… Często mówi się, że ludzie zamiast ze sobą żyją obok siebie, a oni? Byli od siebie daleko, byli zgubieni i wciąż zakochani. I nie mieli odwagi, by to skończyć raz na zawsze. Byli tchórzami.
            Sięgnęła po szklankę wypełnioną alkoholem. Topiła smutki, bo nie umiała się z nimi zmierzyć. Zapijała tęsknotę, żeby ta jej nie przerosła. Miłka była słaba, bo całą jej siłą był Bartek. A od dawna już do dla niej nie było.
            Nie wiedziała, dlaczego za każdym razem, kiedy pojawiał się w jej drzwiach, pozwalała mu wejść. Dlaczego nie wyrzuciła go z domu, nie spakowała wszystkich jego rzeczy i sama nie wyjechała w cholerę. Obiecywała to sobie za każdym razem, kiedy Bartkowy telefon odbierała jakaś inna kobieta. Czy to Włoszka, czy Rosjanka. Raz chyba nawet zdarzyła się Niemka, ale tego Miłka nie była pewna. Przecież Bartek o niczym jej nie powiedział.
            Nie miała siły. Słuchała jego tłumaczeń, że to tylko koleżanka, że sąsiadka, że fizjoterapeutka i nie miała nawet siły, by przez to płakać. Bartek był najgorszym, co mogło ją spotkać. Los sprawił jednak, że był też najlepszym, co miała.

***

            Zadzwonił po raz trzeci, zastanawiając się, gdzie tak właściwie były klucze, które kiedyś mu dała. Niecierpliwił się. No, bo ile można czekać? Miłka, na litość, otwórz te drzwi. Jak na zawołanie usłyszał za drzwiami powolne człapanie, a po chwili szczęk przekręcanego zamka. Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy w drzwiach pojawiła się zaspana Miłka, z tuszem do rzęs rozmazanym pod oczami i lekko opuchniętymi powiekami.
            Dziewczyna odsunęła się, aby Bartek mógł przejść i zamknęła drzwi, powstrzymując ziewnięcie. Podreptała za nim do salonu, gdzie na stole wciąż stała pusta butelka po wypitym czerwonym winie, a na dywanie leżał kot oskarżycielsko wbijający w Bartka swoje zielone ślepia. Miłka wyglądała jak jedno, wcale nie takie wielkie nieszczęście. Po raz kolejny Bartek chciał dać sobie w twarz, zdając sobie sprawę, że to wszystko jego wina.
            - Miłka, ty w ogóle możesz mi wybaczyć? – spytał niepewnie.
            - Może. Nie wiem – wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność. – A czy ktoś normalny na moim miejscu by ci wybaczył?
            - Pewnie nie. – Trafne spostrzeżenie, Bartku, punkt dla ciebie! – Sam bym sobie nie wybaczył.
            - Ale w twoim przypadku to nie jest przejawem normalności.
            Bartek zaśmiał się i podszedł bliżej brunetki, która momentalnie odsunęła się od niego. Bała się jego dotyku i bólu, który mógłby jej nim zadać.
            - Bartek, kropla, która przelewa czarę wcale nie musi być gorzka – pisnęła Miłka, odwracając się tyłem do chłopaka i wpatrując w jakiś bliżej nieokreślony przedmiot za oknem. – Zwłaszcza w naszym przypadku. – Bartek pokiwał głową, dając znak, że rozumie. Naprawdę chciał rozumieć. – Wiesz, czego najbardziej żałuję? Tego, że tak cholernie cię kocham. Że nie umiem żyć bez ciebie, chociaż nie wyobrażam sobie, że po tym wszystkim mogłabym być z tobą.
            - Miłka, ja wiem, że zawiodłem i…
            - Nic nie wiesz, Bartuś – zaśmiała się gorzko, kręcąc głową. – Nic nie wiesz. Nie masz pojęcia, co się czuje, kiedy ukochana osoba traktuje cię jak niepotrzebny przedmiot. Boże, masz takie cholerne szczęście, że jestem ci tak bardzo oddana, a nie potrafisz tego docenić.
            - Docenię, Miłka, ale…
            - Ale? Nie masz już prawa do żadnego ale, Bartek. Wiesz, że jestem twoja i perfidnie to wykorzystujesz. Prawie od samego początku. Jeśli mnie kochałeś, dlaczego mnie zostawiłeś? Interesowało cię, jak się poczuję, kiedy ty po raz kolejny będziesz podrywał jakąś pustą dziewczynę, która poleci na twoją sławę i pieniądze? Oczywiście, że nie! – Krzyczała. Nie mogła się powstrzymać. – Wiesz, dlaczego? Bo jesteś egoistą, pieprzonym egoistą, Bartuś.
            - Miłka, KO-CHAM-CIĘ – przesylabował, przekrzykując brunetkę.
            - Gdybyś mnie kochał, nie zrobiłbyś mi tego wszystkiego.
            - Kocham cię, potrzebuję cię i nie pozwolę ci odejść – oznajmił, przygarniając Miłkę do siebie, mimo jej usilnych protestów i prób wyrwania mu się. – I już nigdy, przenigdy cię nie zawiodę. Przysięgam, Miłka, przysięgam. Tylko daj mi tę jedną, jedyną szansę.
            - Potrzebujesz mnie. No właśnie. Przyznaj, że to o to chodzi.
            Nie umiała powstrzymać łez, które wsiąkały teraz w bluzę Bartka, znacząc ją mokrymi śladami. Nienawidziła go, prawie tak mocno, jak go kochała. I nie była w stanie tego zmienić.
            - Miłka, wracam do Bełchatowa – oznajmił Bartek. – Do ciebie. Bo chcę być blisko i dać nam szansę. Poczekam na ciebie tak długo, jak będzie trzeba.
            – Już nie mam siły czekać i tęsknić. Ani wybaczać. Bartek, to jest ostatni raz. Nasz, twój, mój. Ostatni. Naprawdę nie dam ci więcej szans.
            - Naprawdę nie będziesz musiała.
            I nagle jakoś tak wszystkie Ale, Nadie, Eleny wyparowały mu z głowy. Był głupi, niedojrzały i marnował to, co dostał od losu. Był słaby. A Miłka była jego siłą. Dobrze, że pozwoliła mu zostać. Pocałował ją w czoło i przygarnął mocno do siebie. Jeśli ona nie była aniołem, to Bartek był pewien, że takowe wcale nie istniały. Głupi ma zawsze szczęście, no nie? A Bartek Kurek miał szczęście do potęgi entej.

           

*
hejka
ja i Bartek przyszliśmy was zabić naszą głupotą
przepraszam, jestem chora
ale, hej, wracam!
dobra, już nic nie mówię
jesteście?